Moje wspomnienie - Lubraniec - Boniewo - 2003

Droga do Lubrańca strasznie się dłużyła. Może to za sprawą zewsząd otaczającego mnie zniecierpliwienia, na samą myśl o tym, że tam już wszyscy czekają... Czułam, że ogromnieje we mnie coś, co jeszcze nie zostało nazwane, ale czułam też, że powoli nabiera barw i kształtów... A piękny Lubraniec jak gdyby uciekał przed nami, jak gdyby wciąż się oddalał. Wreszcie dogoniliśmy go!

W oczekiwaniu na nowych gości Rodzinka radośnie biesiadowała w głównym salonie pałacu. To cudowne, że tylu z Nas poczuło potrzebę, aby spotkać się już w sobotę, by przedłużyć to spotkanie o kilka godzin. Otulona mrokiem, którym powitała nas ziemia kujawska, weszłam do salonu stawiając niepewne kroki w jasności, którą promienieli moi bliscy. Ten widok przeszedł wszelkie moje wyobrażenia. To przeżycie było niczym szok termiczny! Fale ciepła dochodziły do mnie z każdego zakątka salonu. Mogłam wreszcie uściskać tych, których nie widziałam cały rok, i w szczególny sposób tych, o istnieniu, których dopiero teraz się dowiedziałam. Z wielką radością powitałam rodzinę z Horodnicy na Ukrainie – dawnych kresów Rzeczypospolitej. Aż miałam ochotę krzyknąć: Kochani, cudownie, że jesteście!

Sobotni wieczór, a więc pierwsze chwile spędzone wspólnie były tak mocno podszyte emocjami, że aż trudno było mi zapanować nad chaosem myśli. A miałam tyle spraw, którymi chciałam się podzielić z bliskimi, jednak nie umiałam tego wszystkiego w miarę logicznie uporządkować. Stopniowo myśli się krystalizowały, nabierały kształtu. Tym niezwykłym metamorfozom przyglądało się zza okien ciemnie niebo, na którym zakwitło mrowisko gwiazd... Głęboka noc powoli usypiała nasze emocje, kołysała do snu myśli...

Radosne słońce, które przyozdobiło niebo w niedzielny poranek nie przerwało tego wielkiego wyciszenia. Ten spokój można było wyczuć w szczególny sposób w czasie mszy za naszych przodków. Były to dla nas chwile najgłębszego wzruszenia i ogromne przeżycie. Zarówno modlitwa jak i słowa księdza Jarosława Włodarza wnikały w głąb duszy przedłużając cudowny stan wyciszenia. Wszyscy czuliśmy doniosłość tego momentu. Wypowiadane słowa swą cudowną mocą nabierały jakby życia, wnikały do naszych serc i umysłów, by być obecne na zawsze w naszym życiu, w krzyku, śpiewie, modlitwie...

Później na koniec nabożeństwa również wzruszające chwile. Wujek Waldek z Lublina w wylewnych słowach dziękuje księdzu Jarosławowi Włodarzowi za wniesiony wkład w wspieranie naszej idei rodowej wspólnoty. Zapowiada też przekazanie daru – wykonanego własnoręcznie przez ciocią Bronię z Końskich – wspaniałego szydełkowanego obrusu na ołtarz. Te naprawdę wielkie chwile u każdego wywołały dreszcz i objawiły się przysłowiową świeczką w oku. Do dziś pamiętam stojącą przy ołtarzu ciocię, która z ogromną powagą i przejęciem trzymała owoc swojej misji wypełnianej, mimo chorych oczu, przez ponad dwa miesiące. Miłym akcentem było również odśpiewanie księdzu Jarosławowi „sto lat” z okazji przypadającej następnego dnia 40 rocznicy święceń kapłańskich.

Po mszy udaliśmy się przed kościół, na miejsce, gdzie kiedyś znajdował się cmentarz, na którym spoczęli nasi najodleglejsi krewni. Zapaliliśmy znicze. Kilka sekund milczenia... ciszy tak ogromnej, a jednocześnie krzyku, który chciał wydobyć się z głębi serca: OTO JESTEŚMY PRZY SOBIE W POWODZI CZASU, KTÓRY ZEBRAŁ NAS PO DRODZE. TRZYMAMY SIĘ ZA RĘCE PRAWIE TAK JAK DZIECI IDĄCE NA SKARGĘ. TA WIĘŹ SPRAWIA, ŻE WRACAMY I ZAWSZE WRACAĆ BĘDZIEMY DO TEGO MIEJSCA, KTÓRE ZA ROK JUŻ NIE BĘDZIE TAKIE SAMO I MY TEŻ BĘDZIEMY INNI... ALE NIE ZMIENI SIĘ TO CO NAS POŁĄCZYŁO...

Ta krótka chwila przedłużała się jakby w nieskończoność. Dzień był pogodny i ciepły, przesycony letnimi prześwitami słońca przenikającego do podnóża wysmukłych drzew, które nas otaczały. To dla nas niebo było tak przychylne. Mocno utrwaliły mi się wychwycone gdzieś ze zdrowej zieleni kaskady kwiatów, kłujące ostrą, soczystą czerwienią. Patrzyłam na to, penetrowałam słoneczne zacisza, odwracałam wzrokiem struchlałe liście, by nie rzucały cienie na pogodne twarze z kryształu – twarze moich bliskich. Zrozumiałam wtedy, że całe życie czekałam na to spotkanie... Po mszy wróciliśmy do Lubrańca, gdzie na schodach pałacu, jak co roku, zrobiliśmy wspólne zdjęcie. Następnie udaliśmy się do restauracji na obiad. Tu atmosfera zdecydowanie się rozluźniła, choć nie brakowało też momentów pełnych powagi, a nawet wzruszenia. Część oficjalną poprowadził przejęty doniosłością tej chwili Jacek. Zostały utworzone podwaliny Rodu Szparagów. Jacek od samego początku stopniowo i cierpliwie do tego dążył, mając świadomość, że nie można tu niczego wyprzedzać, przyspieszać, gdyż do wszystkiego należy dojrzeć, na wszystko musi przyjść odpowiednia chwila. Taka chwila właśnie nadeszła. Zgodnie z Jackiem uczestnicy Zjazdu poparli sens stworzenia podstaw organizacyjnych Rodu. Na głowę Rodu Szparagów został wybrany 86-leni Marian z Sarnowa. Najstarszemu uczestnikowi Zjazdu wszyscy odśpiewani „sto lat”. Następnie wybrana została Rada Rodu, reprezentująca różne linie i pochodząca z różnych stron Polski. My młodzi również uzyskaliśmy w niej swoich przedstawicieli. Szczególnym momentem dla nas wszystkich był wybór księdza Jarosława Włodarza na honorowego członka Rodu. Po części oficjalnej, we wspaniałej atmosferze, rozpoczęła się zabawa. W tym czasie Rada Rodu odbywała swoje pierwsze zebranie. Akordy pierwszego utworu zagranego przez zespół muzyczny stały się dla nas hasłem: poloneza czas zacząć! Znalazło to swój wyraz na parkiecie. Nadeszła chwila, kiedy wymknęły się spod kontroli wszystkie emocje, towarzyszące od początku spotkania. Nastąpił totalny wybuch spontaniczności. Każdy inaczej, każdy na swój sposób wyrażał w zabawie swoje uczucia, a to wszystko układało się w jedną całość niczym puzzle... przedstawiające niemożliwy do opisania ocean radości. Wszystko niemal w cudowny sposób pasowało do siebie, jak gdyby było wcześniej ustalone, wyreżyserowane, a przecież to spontanicznie wypływało z każdego z nas. Doniosłym wydarzeniem dla nas wszystkich była obecność na Zjeździe krewnych z Ukrainy. Doszło do ich wzruszającego spotkania z bliskimi z Polski, których rodziny były zmuszone, po wojnie, opuścić ziemię przodków. Szczególny moment nastąpił gdy ciocia Stefania z Horodnicy ze swoim mężem zaśpiewali ukraińską pieśń, a następnie zatańczyli w kole zrobionym przez uczestników Zjazdu. To niesamowite, że raz w roku umiemy – zbuntować się – przeciw obowiązkom i pędzącemu czasowi i znaleźć kilka chwil, by włączyć się do tego radosnego korowodu, który wciąż jest otwarty, czeka na nowych buntowników, młodych gniewnych...

Dzień niestety minął niczym zwinna jaskółka w powietrzu. W końcówce zabawy bawiąca się niestrudzenie młodzież, w rytm granej melodii, spontanicznie zaczęła śpiewać „nowy” przebój: ”Bo wszyscy Szparagi to jedna Rodzina, starszy czy młodszy, chłopak czy dziewczyna...”. Dobiegał końca wyjątkowy wieczór. Stopniowo nasza wielka rodzina zaczęła się rozjeżdżać. Jeszcze pełni ognia i gromkich okrzyków żegnaliśmy się wylewnie w nadziei, że spotykamy się w przyszłym roku.

W takiej niezwykłej atmosferze odbył się IV Zjazd Rodu Szparagów. Wiele osób czekało na ten dzień. Poezja dla ducha! Ogromne przeżycie – niepowtarzalne, bo za każdym razem inne, głębsze, wnoszące tyle radości, poczucia, że wspólnymi siłami tworzymy tak piękną wspólnotę.

W życiu każdego człowieka są takie godziny, które chciałoby się liczyć podwójnie. Dla mnie tak cennymi chwilami są spotkania z „nową Rodziną”. Na każde z nich czekam z wielkim utęsknieniem. Kilkanaście godzin, po to by zapytać jak minął rok, by opowiedzieć o swoich odniesionych sukcesach i porażkach – to za mało czasu. A on tak szybko ucieka, jakby nie rozumiał, że mamy sobie tyle do powiedzenia, że mamy tak dużo zaległości, które chcielibyśmy nadrobić... ja i moi bliscy, którzy jeszcze całkiem niedawno żyli „obok”, a ja o nic ich nie pytałam, a ja nawet nie wiedziałam o ich istnieniu... Dlaczego dziś są dla mnie tak bardzo cenni.

Ktoś kiedyś powiedział, że świat jest pełen tajemnic. I słusznie, ale należy je odkrywać. Nasza tajemnica została odkryta. Jesteśmy WIELKĄ RODZINĄ! W jednym miejscu i o jednej porze, mimo znacznych odległości i obowiązków decydujemy się na spotkanie, traktując je jako święty obowiązek wobec siebie i wobec innych, ale jakże bliskich osób.

Ten czas, te chwile bezcenne! Dzięki „Tobie” i „Tobie” i dzięki „Tym”, którzy przybyli, by stworzyć ten niepowtarzalny klimat. Za to wszystko, za sztukę bycia takimi ludźmi, za tę sztukę tak rzadko dziś spotykaną – dziękuję Wam Kochani!

Joanna Szparaga